W chwilach trudności życiowych człowiek zwykle się zatrzymuje i zadaje pytania. Pojawia się wtedy wiele pytań. Często nie da się w ogóle wyjaśnić swojej sytuacji. Umysł zatrzymuje się, jakby stał przed wysokim murem, którego nie da się przejść ani przeskoczyć.
Dopiero po pewnym okresie zastałych nieporozumień i pustki pojawia się pewien wgląd i wiedza. Patrząc wstecz, może stwierdzić, że wszystko, co mu się przydarzyło, nie było przypadkiem, ale skutkiem poprzednich sytuacji, których nie był w stanie zobaczyć. Teraz, patrząc wstecz, widzi je.
I może też doświadcza i czuje, że w życiu nie ma nic przypadkowego, ale wszystko jest w jakiś sposób kontrolowane przez wyższą inteligencję, wyższy plan.
Podobnie jak w starodawnym mechanizmie zegarowym, są małe i duże koła oraz jest zegarmistrz, który montuje i naprawia zegar, na przykład, gdy pęknie sprężyna.
Takie wewnętrzne doświadczenie istnienia wyższego planu, w którym osadzone jest nasze życie, poszerza horyzonty. Możemy wewnętrznie cofnąć się i wyjść z nieistotności naszego życia i możemy doświadczyć bycia częścią Wielkiego.
Możemy doświadczyć, że wszystko ma sens i że ten plan zapewnia bezpieczeństwo, nawet jeśli sami straciliśmy wszystkie punkty oparcia.
To tak jakby duże, ciepłe dłonie podniosły z ziemi małego, przestraszonego ptaszka, który właśnie wypadł z gniazda i drży na skutek upadku i utraty bezpieczeństwa, przestraszony i zdezorientowany. Te dłonie promieniują ciepłem i bezpiecznie otulają.
Słowa Jana Amosa Comeniusa z Unum necessarium są także taką pociechą:
Kwintesencją tej duchowej wiedzy jest:
- Nie obciążać się niczym ponad to, co jest dla życia konieczne, zadowalać się skromnymi wygodami i chwalić Boga.
- A jeśli brak wygód, zadowalać się tym, co konieczne.
- Gdy zaś i to zostałoby odjęte, ratować samego siebie.
- Jeżeli zaś nawet siebie samego nie można by było ocalić, to się z tym pogodzić; baczyć tylko, by się nie wyrzec Boga. Albowiem ten, kto ma Boga, może nie mieć niczego innego, z Bogiem i w Bogu na wieczność posiadając najwyższe swoje dobro i życie wieczne. I to jest kres wszystkich pragnień.[1]
Stopniowo człowiek dowiaduje się, że w końcu może porzucić to, czego tak bardzo się trzymał.
Doświadcza, że to, co porzuca, nie jest już nim.
I widzi, że tak naprawdę to nigdy nim nie było.
Widzi, jak jego maska roli społecznej kruszy się i spada.
Patrzy na pęknięcia we własnych wyobrażeniach na temat relacji z najbliższymi.
I widzi też stare, zwiędłe iluzje na swój temat, które jak wczorajsza szminka spływają z ust, chcących wypowiedzieć prawdę.
Przez chwilę stoi sam na sam ze sobą, nagi, bez niczego.
Odnajduje się w tej cichej chwili, a dobrze znane słowa „Być albo nie być” pulsują w jego krwi i wzdychają w kostnym szpiku.
Ale w tej samej chwili, gdy pragnienie prawdy, czystego życia rozchodzi się w piersi, w duszy drżą skrzydła odrodzonego feniksa.
I człowiek stoi nieruchomo, z pustymi rękoma… a feniks szybuje w chmurach, trzepocząc skrzydłami.
Jest on częścią wyższego planu.
Ma udział w boskiej pełni.
Kieruje nim boska mądrość.
Doświadcza pociechy boskiej miłości.
A my czekamy w pokoju, aż znowu przybędzie, ponieważ coś z jego blasku i majestatu wstrząsa nami niesłyszalnie i radośnie.
[1] Jan Amos Komeński, Unum necessarium czyli Jedyne konieczne, przekład Joanna Sachse, Pracownia Borgis, Wrocław 1996, str. 145.