Spotkanie

Oprócz całego szczęścia, jakie mogą nam przynieść, spotkania często prowadzą do różnego rodzaju bólu. Jeśli zaakceptujemy to i zbadamy, jakie są tego przyczyny, będziemy mogli ujrzeć leżącą u ich podstaw jedność, która może nam wskazać drogę do drugiego człowieka

Spotkanie

Spotykamy jakiegoś człowieka, podajemy mu rękę, zamieniamy kilka słów. Możemy odnieść jakieś wrażenie na podstawie jego wyglądu. Być może będziemy ostrożni, ponieważ w przeszłości mieliśmy złe doświadczenia. Nasze serce podąża jednak własnymi drogami i spontanicznie, nie zważając na nasze doświadczenia, ustanawia bliskość lub dystans, pozwala rozpalić miłość lub zaciekłą niechęć. Po takim spotkaniu jesteśmy czasem zawstydzeni tym, jak się zachowaliśmy.

„Przecież wszyscy jesteśmy połączeni”, mówi serce „nie daj się zwieść. Zachowałeś się w sobie właściwy sposób; nawet to, jak zaoferowałeś opiekę, miłość i przyjaźń jest przejawem ciebie”. Ale… nasze doświadczenie uczy nas, że opieka może przynieść rozczarowanie, miłość – zdradę, a przyjaźń może się skończyć. Za każdym razem, gdy tak się dzieje, jest to bolesne, a my czujemy się zranieni. Prawie codziennie czytamy w mediach, jak deptane jest ludzkie serce, a najskrytsze życiowe sprawy człowieka wywlekane są na rynku mediów. Coś w nas protestuje. „To nie może być prawdą. Miłość jest miłością; przyjaźń to przyjaźń”. Ale media tym żyją – to jest ich biznes. W zawoalowany sposób sugerują: „Możesz sobie wyobrażać szczytne ideały, ale ludzka natura jest jaka jest, a ten raport po raz kolejny to potwierdza”. Duch pogardy wydaje się towarzyszyć niektórym z tych doniesień, które są fascynujące przez to, że tak bardzo odbiegają od wartości naszego najgłębszego bytu.

Czy to możliwe, że to samo zdarzenie jest powtarzane raz po raz jak dźwięki z porysowanej płyty? Okoliczności zawsze są inne, ale motyw jest zawsze ten sam: rozbicie jedności, wyciąganie wewnętrznych wartości na zewnątrz, i tworzenie zewnętrznego obrazu świata, w którym istoty wewnętrzne obserwują siebie wzajemnie z zewnątrz, jak obcy.

„To się zwie losem: być wciąż wobec czegoś, i nigdy nic innego niż to wobec”.[1] Konfrontujemy się ze sobą – a kiedy bardzo zbliżamy się do siebie, cierpimy pośród całej tej błogości. Ten sam poeta pyta: „Czy nie powinny się dla nas stać te dawne cierpienia bardziej owocne?”[2] I dochodzi do wniosku, że doprowadzają nas one do tego, by „być czymś więcej niż sobą”.

Co to jest to „więcej”? Rzućmy okiem na nasze spotkania. Zawsze są one związane z jakąś formą uwagi. Mamy otwarcie, drzwi do siebie, ponieważ nie jesteśmy istotami zamkniętymi. W ten sposób sięgamy daleko w siebie naszymi myślami, uczuciami i psychiką. Podczas głębszych spotkań rozwijają się pewne psychologiczne przestrzenie, a dwoje ludzi tworzy wspólną atmosferę.

Coś wpływa z obydwojga i miesza się jedno z drugim. To jak mieszanie napoju, którego każdy z nich wypija po trochu. W ten sposób wchłaniamy się nawzajem, przekształcamy siebie za pomocą drugiego i patrzymy na siebie we wzajemnym odbiciu. Czasami jest cudownie, innym razem okropnie, ale zawsze dokonuje się w nas jakaś zmiana. Tylko czy w ten sposób naprawdę osiągamy to „bycie czymś więcej”, o którym mówi Rilke?

Możemy postrzegać siebie jako element układanki, ale jesteśmy częściami, które nie całkiem pasują do siebie. Wszyscy doświadczają siebie jako całości i mają rację, ponieważ każdy kształtuje siebie samego. Łamigłówki ludzkości nie da się jednak ułożyć w ten sposób, ponieważ w tej indywidualnej pogoni nie jesteśmy skłonni przyjąć punktu widzenia ogólnej całości.

Każde spotkanie z inną osobą zawiera potencjalną obietnicę jedności. Ale zwykle pozostaje to niespełnioną obietnicą, ponieważ odczuwamy otchłanie i nieodgadnione przepaści między nami, przed którymi się cofamy. Są one w nas, a więc także są obecne w relacjach z innymi. Czujemy się zbyt słabi i niekompletni, aby ten dystans zasypać.

Pozostajemy więc z naszymi lękami, zastrzeżeniami i z naszą taktyką. Czujemy, że zniwelowanie otchłani, oczyszczenie dróg jest w mocy istoty wyższej od nas. A jednak czasami dostrzegamy w sobie coś, co rozpala się jak wewnętrzny błysk światła, ukazujący nam istnienie pewnego potencjału, który nie został jeszcze wykorzystany.

W ten sposób jedność konfrontuje się z nami w tych oświeconych chwilach. Jest to bardzo prosty, niedostrzegalny, wszechobecny etap, na którym odbywa się całe działanie, włączając w to nasze spotkania. Jedność to jedyne życie, w którym uczestniczymy. Jest to całość, jedyna rzeczywistość, ta, którą doświadczamy jako zepsutą.

Możemy częściej szukać sposobu, w jaki jedność rozświetla się wewnątrz nas. To wszechogarniające jądro w nas wskazuje nam, jak zbliżyć się do niego, w jaki sposób usunąć wewnętrzne przeszkody, rozpoznać i leczyć stare rany oraz wypełnić puste miejsca w naszej duszy. Jeśli zaangażujemy się w uzdrowienie tej relacji z samymi sobą, wówczas nasze dobre intencje będą mogły się spełnić, a największe marzenie zrealizować: będziemy mogli spotkać się z innymi z prawdziwie otwartym sercem.

 


[1] Rainer Maria Rilke, „Elegia ósma” w: „Elegie duinejskie i Sonety do Orfeusza”, przeł. Andrzej Lam, Warszawa 2011.

[2] Ibidem, „Elegia pierwsza”.

 

Print Friendly, PDF & Email

Udostępnij ten artykuł

Informacje o wpisie

Data: 10 lipca, 2019
Autor: Gunter Friedrich (Germany)
Zdjęcie: Pixabay CCO

Ilustracja: