Myśli płyną przeze mnie nieprzerwanym strumieniem barw, dźwięków i kształtów. Czy to ja jestem ich twórcą?
Gdy siedzę w ciszy i obserwuję, widzę przepływające przeze mnie myśli. Nie inicjuję myślenia, a mimo to ono ciągle napływa, jak gdyby z zewnątrz. Nie jestem myślicielem, a jednak myślenie ciągle mi się przytrafia. I gdy te myśli pojawiają się i znikają, łapię jedną z nich – tę, która wydaje mi się ważniejsza od innych. Nazywam ją „moją myślą”. Uważam się za jej twórcę i jestem dumna z wpływu, jaki wywiera. Czuję się zraniona, gdy jest źle zrozumiana. Utożsamiam się z nią; ja i moja myśl stajemy się jednością, poza którą nic nie widzę. Inne myśli nazywam „twoimi” i z pasją im się przeciwstawiam. Widzę, jak budują one coraz grubszy mur między nami.
Widzę myśli moich przodków. Nazywam je „moją przeszłością”. Obwiniam je za swój wewnętrzny ból, lecz jednocześnie moja historia napawa mnie dumą.
Czytam i słucham myśli wielkich myślicieli. Formuję mój intelekt jak plastelinę, tak, by pasował do ich wzorców. Słucham przyjaciół, rozważam ich opinie i wchodzę z nimi w coraz to nowe relacje. Odkrywamy wspólne modele i systemy, do których należą nasze myśli. Jesteśmy ciągle zajęci adaptowaniem i odnawianiem mentalnej budowli, budowli, którą nazywamy naszą tożsamością. Jej ściany stają się coraz grubsze, zaś przestrzeń, w której się znajduję, staje się coraz mniejsza. Budowla ta staje się moją rzeczywistością.
Gdy siedzę w ciszy i obserwuję, niemal nie widzę niczego, oprócz jej murów. Widzę myśli, które nazywam moimi lub twoimi, dobrymi i złymi, ważnymi i trywialnymi i im bardziej je naprawiam, tym mocniejsze się stają i tym silniej mnie trzymają. I siedzę w ciemnościach, nieświadoma pośród swojej własnej biblioteki mentalnej, niemalże tonąc w niezliczonych koncepcjach i ideach, które gromadziłam przez lata.
Gdy siedzę w ciszy i obserwuję, uświadamiam sobie, że żadna z nich nie jest mną, nie jest rzeczywista i nie ma znaczenia. Wracam do ciągłego ruchu, jakim jest życie. Wszystko, co nazwałem „ja” z dumą lub rozpaczą, moja tak pieczołowicie ukształtowana tożsamość jest prawdopodobnie jedynie tymczasową formą, w której zdecydowałam się siebie uwięzić. I gdy pozwalam odejść iluzjom mówiącym, że te myśli są moje, widzę, jak tracą swoją ostrość, stają się jaśniejsze i bardziej przezroczyste.
Zawsze myślałam, że nadejdzie chwila, w której przestanę myśleć; chwila głębokiego zanurzenia się, w której wszystkie myśli po prostu się ulotnią. Jednak mimo że usilnie próbowałam je odstraszyć, myślenie, przyswajanie, utożsamianie się po prostu nie miało końca. Nigdy nie przestałam.
Gdy siedzę cicho i obserwuję, uświadamiam sobie, że nie muszę sprawiać, by usunąć myśli „ze swojego pola widzenia”. Są one tym, czym są – ciągłym strumieniem obrazów, koncepcji, wyjaśnień, opinii. Nie jestem już jednak ani ich twórcą, ani niewolnikiem. Jestem po prostu obserwatorem, który łaskawie patrzy na niekończące się poruszenia życia. Siedzę i obserwuję, uświadamiając sobie, że nie da się mnie zawrzeć w żadnej koncepcji, wyjaśnić w żaden logiczny sposób, że znajduję się poza jakąkolwiek opinią.
Gdy siedzę w ciszy i obserwuję, nie mogę się dłużej identyfikować z taką, czy inną myślą. One przychodzą i odchodzą, a ja nie przejmuję się już ich istnieniem, bo nie przywiązuję się do nich i nie uzależniam od ich ograniczeń. Pozwalam im płynąć, a one stają się lżejsze, tracą swoją sztywność, ich ciemne barwy rozjaśniają się. Twarde niegdyś ściany zmieniają się w lekkie, świetliste obłoki, które wirują wokół mnie niczym łagodny wietrzyk.
Gdy siedzę w ciszy i obserwuję, widzę jak mentalna budowla, którą wzniosłam wokół siebie, powoli zatraca kontury i po raz pierwszy od bardzo długiego czasu znowu widzę niebo mojego własnego wewnętrznego wszechświata. Daleka od tożsamości, którą utkałam w wyobraźni, uświadamiam sobie, że jestem nieskończona.